Ashtanga vinyasa joga to niesamowicie piękna praktyka. Trochę jednak wody musiało upłynąć i potu przelać na macie, abym mogła to piękno dostrzec. Jestem również pewna, że nie ukazało mi się jeszcze w pełnej krasie.
Ashtanga to praktyka warstwowa, którą w moim mniemaniu odkrywa się powoli. Smakuje się ją jak profesjonalne smakowanie czekolady – powoli pozwalając jej się rozpuścić, by bukiet smaków się przed nami odkrył.
Tak jak w testowaniu czekolady, tak samo w ashtanga jodze proces ten nie dzieje się od razu. Trzeba cierpliwości, zaangażowania i dyscypliny.
Nie będę Was okłamywać – początkowo nie znosiłam tej praktyki i dosłownie musiałam się do niej zmuszać.
Przygotowując się do snu i zasypiając, nawiedzała mnie myśl „O nie, znowu jutro będę robić tę ashtangę”. Tak, wiem, brzmi to wręcz kuriozalnie.
Wszędzie dookoła mówi się nam, że joga to odprężenie dla ciała i ducha. A ja drżałam na samą myśl o ponownej praktyce.
Dwa słowa, których nie zawaham się tutaj użyć, opisujące moje ashtangowe początki, to wstręt i odraza.
Po tym mało zachęcającym wstępie możecie zapytać, jak to się stało, że kontynuowałam praktykę. Oraz: jak to się stało, że obecnie jestem w niej totalnie zakochana.
O dziwo, mimo tak silnych stosunkowo negatywnych emocji w stosunku do praktyki czułam się do niej intensywnie przyciągana.
Niestety nie da się tego racjonalnie wyjaśnić, z racjonalnością bowiem nie ma to nic wspólnego.
Coś we mnie samej, bardzo głęboko mnie samej, mówiło mi, że mam dalej praktykować – poddałam się temu głosowi i pojawiałam się uparcie na macie mimo zniechęcenia czy innych emocji, które ta praktyka we mnie wyzwalała.
Poddałam się i zaufałam temu głosowi, gdyż rozpoznałam w nim głos mojej intuicji.
Wracając myślami do czasu przedashtangowego zakochania się i próbując zanalizować to, jakie wtedy miałam jej postrzeganie (tutaj nadmienię, że praktykuję regularnie około dwóch lat), miałam wrażenie, że utożsamia ona WSZYSTKO to, czego nie lubię i kim nie jestem.
Stąd też wydawało mi się początkowo, że wszystkie korzyści, które ta praktyka mi daje, wynikają z pracy nad aspektami przeciwnymi do mojego charakteru.
Moja dawna ja opisałaby ashtangę takimi słowami: powtarzalność, schemat, nuda, uporządkowanie, porządek.
Przeszkadzało mi to, wydawało mi się bowiem, że moją osobowość najlepiej opisałyby następujące określenia: lubująca się w chaosie i nieporządku (mam na myśli chaos i nieporządek wewnętrzny i zewnętrzny, nie śmieci w domu), kochająca nieprzewidywalność i spontaniczność.
Patrząc z dystansu, teraz widzę, że na tamten moment chaos przejawiający się w moim życiu zewnętrznym pochodził z mojego nieuporządkowanego wnętrza.
Ashtanga vinyasa joga pokazała mi z czasem, że wyobrażenie, które miałam – dotyczące tego, kim jestem, jaką osobą i czego potrzebuję w życiu – nijak się miało do tego, kim naprawdę byłam, oraz tego, jakie cechy rzeczywiście w sobie mam.
I tak nosiłam w sobie te fałszywe poglądy dotyczące mnie samej – do momentu, aż regularna praktyka ashtangi nie wyciągnęła ich ze mnie i z mojego ciała, stawiając tuż przed moją twarzą. Konfrontacja była na tyle bliska, że nie mogłam już udawać, że nie dostrzegam tych rzeczy, bo dosłownie przede mną stały.
Nie mogłam ich zignorować czy karmić się kłamstwami. Był to niesamowity i wyzwalający moment stanięcia w prawdzie, którego wyzwalaczem w moim przypadku była właśnie ashtanga joga.
Co takiego zrobiła dla mnie ashtanga?
Wyciągnęła z głębi moich trzewi moje wyobrażenia na temat siebie samej. Następnie przepuściła je przez całe moje ciało, pozwalając mi ich doświadczyć i odczuć na różne sposoby w różnych asanach.
To, co dało mi to doświadczenie, to możliwość dowiedzenia się, kim tak naprawdę jestem. Niestety lata odcięcia się od własnego ciała i pozostawania głuchą na jego potrzeby. Lata stosowania zagłuszaczy, czasoumilaczy czy używek skutecznie oddzieliły mnie od mojej Istoty przez większą część mojego życia.
Po raz pierwszy dowiadywałam się o połączeniu umysł-ciało, pracując na żywym organizmie – moim własnym.
W moim ciele zapisana była ogromna trauma, której doświadczyłam jako malutka dziewczynka nieposiadająca wtedy oczywiście narzędzi do tego, by sobie z nią poradzić.
Jak to mówią, w przyrodzie nic nie ginie, dlatego ta trauma pozostawała w bezpiecznym uśpieniu w okolicach mojej szyi i głowy do czasu, aż dzięki sirsasanie mogłam ją zobaczyć, doświadczyć w ciele i pożegnać. Od tamtego momentu jestem w stanie wejść do stania na głowie bez ataku paniki i spazmów płaczu, które się wtedy odbywały.
Jaką widzę ashtangę teraz?
Jako praktykę uporządkowaną, mającą strukturę, lubiącą zasady – każda seria jest ułożona w niezmienną sekwencję następujących po sobie asan.
Jest dynamiczna, ambitna (tutaj uwaga na zbytnią ambicję).
Po tych dwóch latach systematycznej praktyki widzę bardzo wyraźnie, że te wyżej wymienione cechy są również cechami mojej osobowości. Ależ wszechświat musiał mieć ze mnie ubaw na początku tej ścieżki, gdzie tyle rzeczy mi się wydawało.
Wydawało mi się, że uwielbiam chaos, okazało się, że kocham strukturę i zasady.
Wydawało mi się, że nie lubię powtarzalności, a okazało się, że z powtarzalności asan w serii czerpię moc.
Myślałam, że uwielbiam nieprzewidywalność, okazało się, że jest wprost przeciwnie.
Wydawało mi się, że w ashtandze nie ma wolności. Okazało się, że ashtanga dała mi zasmakować wolności pierwszy raz w życiu. Od tej pory systematycznie zapraszam tę wolność do mojego życia, zaczynając od spotkania się z nią na macie każdego dnia. Stąd czerpię moją siłę.
Praktyka w stylu mysore jest moja od samego początku do momentu, kiedy podnoszę ciało z końcowego odpoczynku. To ja decyduję, ile się w niej danego dnia wydarzy. A to wszystko w otoczeniu medytacyjnej ciszy i głębokiego wglądu w połączenie ciało-umysł-duch.
Bywały momenty, w których nie miałam pewności, czy moja praktyka to ashtanga czy może jednak coś innego.
Prosiłam „Górę” o znaki i wiecie co? Na przykład książka „Yoga mala” magicznie pojawiała się tam, gdzie byłam niby „przypadkiem”. Miewałam sny z asanami lub z Pattabhi Joisem.
Odbierając znaki, wiedziałam, że jest to bezpośrednia odpowiedź na moje rozterki. Przyjęłam je i przestałam już kwestionować zasadność mojej praktyki. Wyłączyłam głowę, włączyłam serce i intuicję.
Ten moment odpuszczenia i zaufania jest tym momentem, w którym zaczynają się w naszym życiu dziać cuda.
Wiecie, jak to mówią – to nie my wybieramy swoją praktykę, tylko to praktyka wybiera nas. I tak też się stało w moim przypadku, za co jestem bezgranicznie wdzięczna każdego dnia. Możliwość praktyki jogi to przywilej, z którego korzystam z radością.
Dołącz do Internetowego Studia PortalYogi i weź udział w wyzwaniu: Oczyszczenie Duszy, Ciała i Umysłu.
Każdy z 7 dni, to jeden z etapów poświęcony uwolnieniu oraz uzdrowieniu konkretnego obszaru w Twoim ciele i związanych z nim emocji. Wykorzystaj ten świąteczny czas na odkrycie siebie – od stóp do głów! W tym wyzwaniu chcemy przede wszystkim oczyścić głowę, a niezbędnym narzędziem do tej pracy będzie nasze ciało.
Artykuły, które mogą Ci się spodobać.
Dołącz do naszej jogowej społeczności. Otrzymasz od nas zniżkę na pierwszy miesiąc do Studia, darmowe materiały pomocne w praktyce jogi, cotygodniową inspirację oraz ekskluzywny dostęp do jogowych wydarzeń oraz promocji.